W grudniu 2011 roku, elitarni amerykańscy dziennikarze David Ignatius i Diane Rehm podzielili się swoimi refleksjami na temat roli mediów w czasie konfliktów zbrojnych, szczególnie w kontekście inwazji na Irak.
Ich wypowiedzi budzą poważne pytania dotyczące etyki dziennikarskiej i odpowiedzialności za propagowanie wojennej narracji.
David Ignatius, odnosząc się do swojej wcześniejszej pracy na temat wojny w Iraku, wyznał, że gdyby mógł cofnąć czas, zrewidowałby swoje artykuły, ponieważ dziś z perspektywy wiedzy zdobytej w międzyczasie zdaje sobie sprawę, że nie zadał wystarczających pytań władzom Waszyngtonu.
To przyznanie rozczarowania własnym zawodem i braku wnikliwości w pytaniach zadawanych politykom zasługuje na naszą uwagę.
Po atakach z 11 września 2001 roku
Po atakach z 11 września większość głównych mediów podążyła za interesami rządu oraz korporacji naftowych i zbrojeniowych.
Wielu redaktorów i sponsorów korporacyjnych obawiało się wydawania nieprawidłowych opinii, zagrażających ich relacjom z politykami i dostępem do ważnych informacji.
Efektem tego było kształtowanie opinii publicznej w sposób często subiektywny i niesprawiedliwy.
Niektórzy niezależni dziennikarze próbowali kwestionować oficjalną narrację, ale zostali zepchnięci na margines świata medialnego. Ich głosy stawały się coraz mniej dostępne dla obywateli, którzy zdawali się polegać na informacjach pochodzących od głównych mediów.
Przykładem marginalizowania był przypadek Phila Donahue, gospodarza talk-show, który został zwolniony z pracy na miesiąc przed pierwszym bombardowaniem Bagdadu w 2003 roku.
Powodem jego zwolnienia było publiczne sprzeciwianie się nadchodzącej inwazji na Irak. Sieć telewizyjna, będąca liberalno-korporacyjnym medium, nie mogła tolerować antywojennych głosów. Zastąpił go Lester Holt, prowadząc program, który często podkreślał przygotowania do agresji na Irak.
Wiele podobnych przypadków miało miejsce w tamtym okresie.
W miesiącach poprzedzających amerykańską inwazję na Irak, reporterzy z biura Knight Ridder Newspapers w Waszyngtonie byli praktycznie osamotnieni w kwestionowaniu zarzutów administracji Busha o powiązaniach Saddama Husajna ze środowiskami terrorystycznymi, czy chociażby istnieniu broni masowego rażenia.
Te przykłady podważają zaufanie do głównych mediów jako źródeł obiektywnych informacji. Pokazują, że niezależni dziennikarze często muszą stawić czoła presji politycznej i korporacyjnej, gdy próbują przedstawić alternatywne spojrzenie na konflikty zbrojne.
Po zajęciu Bagdadu i obaleniu Saddama Husajna, Waszyngton postanowił zostać jeszcze kilka lat w okupowanym kraju, a na ulicach pojawili się amerykańscy wojskowi rozdający słodycze wdzięcznym i wyzwolonym Irakijczykom. Przejście od broni masowego rażenia do demokratyzacji było łatwe dla teraz zakłopotanych, ale wciąż nieskruszonych mediów.
„Porażka zespołu Busha w sprawie przechowywanej jakiejkolwiek broni masowego rażenia w Iraku staje się wielką, wielką historią” – napisał 4 czerwca 2003 roku w „The New York Times” Thomas L. Friedman.
„Ale czy to prawdziwa historia, którą powinniśmy się zająć? Nie. To była zła sprawa przed wojną i teraz jest to zła sprawa”- konkluduje autor.
Dzień rozrachunku dla służebników medialnych wojen i konfliktów zbrojnych jest konieczny, aby zrozumieć, jak władza, interesy korporacyjne i brak wnikliwości dziennikarzy wpływają na sposób informowania o konfliktach.
Warto podjąć dyskusję na temat etyki dziennikarskiej i odpowiedzialności mediów za swoje działania wobec społeczeństwa.
Tylko w ten sposób możemy dążyć do uczciwego i obiektywnego przedstawiania informacji, które są istotne dla rozumienia i rozwiązywania konfliktów zbrojnych.