Gdy ćwierć wieku wzrostu, który nastąpił po II wojnie światowej, dobiegł końca, ekonomiści przeszli na korytarze władzy, instruując decydentów, że wzrost można ożywić poprzez zminimalizowanie roli rządu w zarządzaniu gospodarką.
Ostrzegali również, że społeczeństwo, które dąży do ograniczenia nierówności, zapłaci cenę w postaci mniejszego wzrostu.
Według tej nowej ekonomii, świat potrzebował teraz „więcej milionerów i więcej bankrutów”.
W ciągu czterech dekad między 1969 a 2008 rokiem ekonomiści odegrali wiodącą rolę w obniżeniu opodatkowania bogatych i ograniczeniu inwestycji publicznych. Nadzorowali deregulację głównych sektorów, w tym finansów, transportu i łączności.
Wspierali na wszystkie sposoby wielki biznes, bronili koncentracji władzy korporacji, nawet gdy demonizowali związki zawodowe i sprzeciwiali się ochronie pracowników, i ustawie płacy minimalnej.
Ekonomiści przekonali nawet decydentów, aby przypisali ludzkiemu życiu wartość w dolarach — około 10 milionów dolarów w 2019 r. — aby ocenić, czy regulacje są warte zachodu. Ich pomysły rewolucyjne poszły za daleko. Wzrost spowolnił, a nierówności wzrosły, co miało druzgocące konsekwencje.
W połowie XX wieku ekonomiści zaczęli masowo pełnić służbę publiczną, gdy decydenci polityczni zmagali się z szybką ekspansją rządu federalnego. Liczba ekonomistów zatrudnionych przez rząd wzrosła z około 2000 w połowie lat pięćdziesiątych do ponad 6000 pod koniec lat siedemdziesiątych. Początkowo zatrudniano ich do racjonalizacji zarządzania polityką, ale wkrótce zaczęli też kształtować cele amerykańskiej polityki.
Arthur F. Burns został pierwszym ekonomistą, który kierował Fedem w 1970 roku.
Dwa lata później George Shultz został pierwszym ekonomistą pełniącym funkcję sekretarza skarbu.
W 1978 roku P. Volcker, został prezesem banku centralnego.
Najważniejszą postacią był jednak Milton Friedman, libertarianin, który odmówił podjęcia pracy w Waszyngtonie, ale którego pisma i ostrzenia zawładnęły wyobraźnią polityków.
Friedman zaproponował ujmująco prostą odpowiedź na problemy narodu: rząd powinien zejść z drogi. Żartował, że jeśli biurokraci przejmą kontrolę nad Saharą, wkrótce zabraknie piasku.